2008

Takiego scenariusza sezonu 2008 nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock. Udany początek, później istny horror, a po nim ...pierwszy od siedemnastu lat medal. - Zielona Góra długo na to czekała i w końcu udało się wrócić na podium Drużynowych Mistrzostw Polski. Brązowy medal smakuje niemal jak złoty – mówił szczęśliwy po ostatnim meczu Piotr.

Pierwsze dwa akordy sezonu 2008 były bardzo udane. ZKŻ Kronopol pokonał na wyjeździe ekipę Unii Tarnów 49:41 i odprawił z kwitkiem lokalnego rywala, Stal Gorzów 53:39. 12+1 pkt. zdobyte w derbach i 11+1 pkt. w Tarnowie dawały nadzieję na to, że w tym roku PePe odegra znaczącą rolę nie tylko w zespole. W trzeciej kolejce zielonogórzanie zgarnęli przysłowiowe „baty” 34:56 u późniejszego mistrza Polski, Unibaksu Toruń, a później planowo pokonali u siebie Marmę Rzeszów 52:39. Ze spraw okołosportowych na czoło najważniejszych wydarzeń w tym czasie wyłania się uroczystość 10-lecia istnienia firmy Pentel na polskim rynku. Gala z tej okazji była bardzo uroczysta. Na niej Piotr został wyróżniony przez swojego wieloletniego sponsora specjalną nagrodą, której symbolem była okolicznościowa statuetka.- To wielkie wyróżnienie - powiedział na gorąco PePe - bo tak naprawdę to nie firma Pentel powinna mi dziękować za promowanie jej marki i wyrobów w Polsce i Europie, a raczej ja powinienem podkreślić mój dług wdzięczności za wieloletnią współpracę i wsparcie. Pentel był i jest ze mną właściwie prawie od początku mojej seniorskiej kariery. Był w czasie wzlotów i…upadków i mam nadzieję, ze pozostanie jeszcze dłużej, a ja postaram się, by moje wyniki były odpowiedzią na to, co Pentel robi dla mnie. Jest jeszcze trochę do ugrania, mimo, że jak na żużlowca to niestety nie jestem już najmłodszy! Wyraźnie wzruszony Piotr odwdzięczył się ogromnym bukietem kwiatów…

Niestety w lidze rozpoczęła się czarna seria ZKŻ Kronopol. Najpierw porażka we Wrocławiu z Atlasem 40:53, potem przegrana w Częstochowie z „Lwami” 41:49. - Byliśmy po prostu słabi i co tu dużo ukrywać. W szeregach gospodarzy dobrze jechali Crump i Jędrzejak, swoje zrobiła druga linia i Wrocław cieszyć się może z pierwszej wygranej w tym sezonie. U nas tylko Grzegorz Walasek pojechał na swoim poziomie, a cała reszta spisała się poniżej oczekiwań. Gdybyśmy jednak wiedzieli, co było tego przyczyną, nie przegrywalibyśmy żadnych spotkań! Pojechaliśmy naprawdę słabo. Jestem bardzo niezadowolony ze swojego występu. Gdy wyjechałem dobrze ze startu, wygrałem, a gdy to mi się nie udawało, dojeżdżałem do mety za rywalami. Tor nas nie zaskoczył, jest od kilku lat taki sam, zawsze jest przecież taki sam dla obu zespołów – powiedział po meczu we Wrocławiu Piotr, zdobywca zaledwie 6 „oczek”. Niestety nie był to najgorszy występ PePe. Jeszcze słabszy przydarzył mu się w meczu z Unią Leszno, który ZKŻ sromotnie przegrał na swoim torze 36:57. Przy nazwisku Protasiewicz w programach wpisany był zaledwie 1 punkt... - Niestety mam w tej porażce spory udział. Nie pamiętam w moim dorosłym ściganiu takiego słabego występu. Szkoda słów. Zawiodłem na całej linii. Wypada tylko przeprosić kibiców, bo oni spisali się jak zwykle wspaniale, przygotowując świetną oprawę meczu. W zamian byli świadkami naszego żenującego występu. Nie chcę zwalać winy na tor, zawsze powtarzam, że jest on taki sam dla wszystkich. Nie wyszło mi totalnie to spotkanie. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Mam nadzieję, że takie mecze już nam się nie przydarzą przyznał PePe. Piotr był jednak w błędzie. Zielonogórzanom jeszcze dwukrotnie przyszło wstydzić się za ogromne porażki przed własną publicznością... ZKŻ nie znalazł recepty na Złomrex Częstochowa i Unibax Toruń. Oba zespoły rządziły i dzieliły na zielonogórskim torze, a gospodarze błądzili jak dzieci we mgle, czego efektem były porażki w stosunku odpowiednio 38:52 i 32:58. Złego wrażenia nie zatarły nawet dwa zwycięstwa między tymi żenującymi porażkami – na własnym torze z Atlasem Wrocław 47:43 i wyjazdowe w Rzeszowie aż 59:33. Fanów bardzo bolały dotkliwe przegrane na torze przy Wrocławskiej. Domagano się głów trenera Aleksandra Janasa i kierownika drużyny Andrzeja Cichońskiego. Żużlowcy kajali się i przepraszali za słabe występy, ale szansa na rehabilitacje była tylko jedna – wygrane! Co ciekawe, PePe, który tak jak pozostali zawodnicy miał problem z wygrywaniem na zielonogórskim torze, świetnie radził sobie w Szwecji. Jego Indianerna Kumla przeplatała zwycięstwa porażkami, ale pierwszy raz od wielu lat nie musiała obawiać się o ligowy byt. PePe, jak przystało na lidera, w większości meczów zapisywał na swoim koncie dwucyfrowe wyniki. Niestety sen z powiek całemu teamowi PePe i drużynie ZKŻ spędzały słabe występy w ekstralidze.

Gdy już niemal wszyscy stracili nadzieję na polepszenie sytuacji, nastąpiło odbicie od dna. Marsz w górę tabeli zielonogórzanie rozpoczęli w Gorzowie, psując plany prezesa Stali, Władysława Komarnickiego, który miał na sezon 2008 jeden cel – „dwa razy wpieprz przyjaciołom z południa i oczko wyżej na koniec sezonu”. ZKŻ pokonał po raz drugi „Staleczkę”, a wygrana 49:41 zrekompensowała wiernym kibicom mękę przez wszystkie sezonowe porażki. Mecz w Gorzowie był dla Piotra szczególny - według wyliczeń statystycznych pojedynek ten był trzysetnym występem ligowym PePe. Jubileuszowy start nie był jednak łatwy i przyjemny. Od początku prześladował go pech. Najpierw w trzecim biegu razem z Fredrikiem Lindgrenem PePe jechał po podwójny triumf. Zerwany łańcuch tuż przed metą sprawił jednak, iż zamiast zwycięstwa 5:1 ZKŻ Kronopol wygrał 4:2. Jeszcze gorzej było w drugim wyścigu, gdy na starcie Piotrowi rozsypał się silnik... W dziewiątym biegu co prawda udało się przywieźć dwa punkty, ale czarę goryczy przelała taśma w jedenastym biegu. - Byłem załamany. Mało brakowało, a byłbym ojcem porażki - mówił PePe. Na szczęście Piotr stanął na wysokości zadania. W czternastym wyścigu razem z Grzegorzem Walaskiem wygrał 5:1 i przypieczętował zwycięstwo ZKŻ Kronopol! - Nie jestem zadowolony ze swojego występu. Cieszę się, że wygraliśmy i nie jestem ojcem porażki. Tak zapewne byłoby, gdyby nie udało nam się zwyciężyć w tym czternastym biegu. W pierwszym wyścigu na ostatnim okrążeniu pękł mi łańcuch. Później rozsypał mi się silnik na starcie, a potem ta taśma... Cieszę się jednak, że koledzy jechali dobrze i w czternastym biegu wygraliśmy razem z Grzegorzem i zapewniliśmy zwycięstwo naszej drużynie - powiedział PePe. Podrażniona ambicja Piotra znalazła ukojenie na torach Europy. 11+1 pkt. w Szwecji, 15 pkt. w Danii, 17 „oczek” w Czechach... Apetyt rósł w miarę jedzenia i PePe z nadziejami udał się do Leszna na finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Siódma lokata z dorobkiem 7 „oczek” nie była spełnieniem marzeń. Zaskoczeniem na pewno mistrz Polski – z kompletem 15 punktów finał wygrał Adam Skórnicki. - Szału nie było. Było bardzo średnio. Jedyny plus jest taki, że w przyszłym roku nie będę musiał jeździć w ćwierćfinałach, gdyż załapałem się do ósemki. Sama jazda była bardzo przeciętna. Szczególnie słaby był początek, a później jest się trudno odnaleźć. W dalszej fazie było troszkę lepiej. Poszedłem chyba nie w tą stronę z ustawieniami. Generalnie nie jeździło mi się najlepiej na tym torze. Troszeczkę rzucało, nosiło mną - bez rewelacji, trudno. Na pewno mistrz Polski jest zaskoczeniem, bo w tym turnieju liczy się tylko zwycięzca. Umówmy się tak, że za 3-4 lata nikt nie będzie pamiętał kto był drugi, trzeci, czwarty, a pamięta się tylko zwycięzcę. "Skóra" zdeklasował wszystkich. Sprzętowo był poza zasięgiem. To co robił na starcie i później na trasie wszyscy widzieliśmy. Tor był bardzo wymagający, trudny, a on sobie spokojnie jechał i wygrywał bieg za biegiem - chwała mu za to. Wielkie słowa uznania i gratulacje za to - powiedział PePe.

Po emocjach związanych z występami za granicą i w IMP, Piotr wraz z drużyną przystąpił do fazy play off, gdzie pierwszym rywalem ZKŻ była Unia Leszno. Te pojedynki już od lat elektryzują fanów obu ekip. Nie inaczej było i tym razem. Nadzieje wielkie, a przed meczem także wielka rozpacz – ZKŻ nie będzie mógł liczyć na wsparcie dwóch podstawowych zawodników – Rafała Dobruckiego i Nielsa Kristiana Iversena. To, co miało podłamać, okazało się jednak siłą. Zdeterminowani zielonogórzanie dokonali rzeczy wręcz niemożliwej – przetrzebiony kontuzjami zespół pokonał 49:40 Unię Leszno w pierwszym pojedynku play off. Piotr zdobył 11 punktów z bonusem i walnie przyczynił się do tej wygranej. Zielonogórzanie od początku nadawali ton rywalizacji. Po trzech biegach prowadzili już ...15:3! To był nokaut. Mistrzowie Polski mieli szansę zniwelować straty w piątym biegu. Leszczyńska para prowadziła podwójnie, ale jadącemu jako joker Jarosławowi Hampelowi zdefektował motocykl. - Mówią, że szczęście sprzyja lepszym. Zachowaliśmy sporą przewagę i wiedzieliśmy, że musimy zrobić wszystko, by ją obronić - relacjonował PePe. Tak też się stało. Zielonogórzanie wygrywali kolejne biegi i remisowali, co z każdym wyścigiem przybliżało ich do końcowego sukcesu. Zwycięstwo ZKŻ Kronopol zapewnił sobie już w 14. gonitwie, która na skutek upadków rozgrywana była aż trzykrotnie. W ostatniej jej odsłonie trzy punkty dające wygraną do mety dowiózł Piotr, który na dystansie poradził sobie z Krzysztofem Kasprzakiem. ZKŻ Kronopol wygrał 49:40, co stawia zielonogórski team w bardzo dobrej sytacji przed niedzielnym meczem rewanżowym. - Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Przyznam szczerze, że trudno było wierzyć w taki scenariusz. Nie dość, że znów Rafał złapał kontuzję, to jeszcze z powodu urazu nie mógł pomóc nam Niels. Wszyscy pojechaliśmy jednak na miarę oczekiwań i to przyniosło oczekiwany rezultat. Wszystko zagrało. Mamy dwa punkty i to jest najważniejsze. W rewanżu może zdarzyć się wszystko. Powiem tylko tyle - my możemy, Unia musi - stwierdził PePe.

W rewanżu cudu jednak nie było. Świetna jazda Piotra i Grzegorza Walaska nie wystarczyła, by obronić dziewięciopunktową przewagę z  pojedynku w Winnym Grodzie. W rewanżu Unia Leszno pokonała ZKŻ Kronopol 54:38 i awansowała do półfinału zmagań. Zielonogórzanie zmuszeni byli oczekiwać na wieści z Wrocławia, gdzie Atlas w przełożonym meczu rywalizować miał ze Złomreksem.

PePe zdobył na Smoczyku 13 punktów z dwoma bonusami. - Warunkiem powodzenia była równa jazda naszej czwórki, tak jak to było w pierwszym meczu. Jeśli komuś przydarzy się słabszy dzień, to tych punktów zabraknie. Tak też się stało w tym meczu. Nie ma jednak co narzekać. Wygraliśmy ważny mecz u siebie i wydaje mi się, że to powinno wystarczyć, żeby jechać dalej  - powiedział Piotr. Tak też się stało. Zielonogórska drużyna awansowała do półfinału Speedway Ekstraligi jako lucky loser po tym jak Złomrex Częstochowa wyeliminował z ćwierćfinałów Atlas Wrocław. W półfinale ZKŻ rywalizował z Unibaksem Toruń.

Mając w pamięci bolesną porażkę na własnym torze w rundzie zasadniczej, w Winnym Grodzie mecz z „Aniołami” wywoływał niespokojne myśli. - Większość chłopaków lubi jeździć w Zielonej Górze, ten tor nam wyjątkowo pasuje. Liczymy, że rozstrzygniemy półfinał już na wyjeździe - twierdził menadżer Unibaksu, Jacek Gajewski. Za Toruniem przemawiały jeszcze dwa ważne argumenty – 0, słownie zero porażek na torach rywali w przeciągu całego sezonu i ciągła nieobecność w składzie ZKŻ Dobruckiego i Iversena. Nic z tego nie robili sobie jednak zielonogórzanie. Do pokonania Unibaksu wystarczyła im znakomita postawa zaledwie trzech zawodników - Grzegorz Walasek zdobył 17 punktów, Fredrik Lindgren 14+1, a Piotr 13+1. Torunianie nie byli w stanie zastopować  fenomenalnego tria. Losy meczu ważyły się do ostatnich biegów. W 14. wyścigu bardzo ważne trzy "oczka" do mety dowiózł PePe. ZKŻ prowadził wówczas 43:41. Kropkę nad "i" postawił duet Walasek - Lindgren, który wygrał podwójnie i ustalił wynik meczu na 48:42. - Sprzęt spisywał się bardzo dobrze i mnie także jechało się nieźle. Parę biegów było naprawdę bardzo fajnych. Jestem bardzo zadowolony z naszego zwycięstwa. Nie byliśmy faworytem, do tego nadal jedziemy bez Rafała i Nielsa. Udało się jednak i to jest piękne! Na razie nie myślimy o rewanżu, cieszymy się, że Toruń przegrał pierwszy mecz u nas. Zaliczka, którą wypracowaliśmy nie jest duża, w rewanżu już w dwóch biegach może zostać zniwelowana i wszystko zacznie się od początku - powiedział jeden z ojców sukcesu ZKŻ Kronopol. Niestety wyprawa do Torunia skończyła się niepowodzeniem. Zawodnicy spod znaku Myszki Miki zamierzali obronić 6-punktową zaliczkę z pierwszego spotkania, ale to gospodarze dyktowali warunki na torze. Dość powiedzieć, żę ZKŻ wygrał zespołowo tylko dwa wyścigi, a prowadzenie, które Unibax objął po drugiej gonitwie tylko się powiększało... Piotr, który w meczu w Szwecji stracił najlepiej jadący silnik, robił co w jego mocy. Przed spotkaniem wiele potu nad silnikami wylali mechanicy, ale efekt był na torze mizerny, bo GM-y PePe po prostu nie nadążały za rywalami. Zielonogórzanom przyszło skupić się na walce o brązowy medal. Losy brązowego krążka rozstrzygnęły się praktycznie w pierwszym meczu. Zielonogórzanie rozgromili na własnym torze Złomrex Częstochowa 62:28. Piotr wywalczył 9 punktów z pięcioma bonusami. To był prawdziwy nokaut. W rewanżu pod Jasną Górą wystarczyło tylko „dostawić drugą nogę”. Takiej szansy ZKŻ Kronopol nie mógł zmarnować. 12 października zielonogórzanie postawili kropkę nad „i”. Choć przegrali w Częstochowie 41:51, po 17 latach wywalczyli medal dla Zielonej Góry!
Piotr był najskuteczniejszym zawodnikiem ZKŻ Kronopol - w sześciu startach zdobył 14 punktów. -
Zielona Góra wiele lat balansowała na granicy pierwszej i ekstraligi, było wiele tragicznych sytuacji. W minionym roku była walka o utrzymanie i wspólnie udało nam się ten ligowy byt zachować. W tym roku nikt z nas nie liczył na tak dobry wynik. Jest to jakiś bonus i rekompensata za poprzednie sezony. Bardzo się cieszymy, że medal zostaje w Zielonej Górze. To dla nas duży sukces, który dedykujemy kibicom i sponsorom. Cieszę się, że ten sezon tak się dla nas zakończył. Jeśli chodzi o mnie to nie był on dla mnie udany jeżeli chodzi o występy indywidualne. Na szczęście nie przełożyło się to na osiągnięcie drużynowe, dzięki czemu możemy cieszyć się z tego brązowego medalu - dodał PePe.

Po historycznym sukcesie nie było końca oficjalnym spotkaniom. Wizyta u Prezydenta Miasta, spotkania ze sponsorami i wspólna radość ze zdobytego medalu. - Bez nich nie byłoby naszego sukcesu, im należą się wielkie podziękowania – mówił PePe. Ostatnim akordem sezonu było pożegnanie z kibicami, na którym oprócz dobrego kawałka speedwaya w postaci ciekawych wyścigów, fani mogli zdobyć autograf czy zdjęcie brązowych medalistów DMP.

O tym, że PePe czuje się w Zielonej Górze bardzo dobrze nikogo przekonywać nie trzeba. Dość powiedzieć, że mimo wciąż obowiązującego kontraktu, pod koniec roku Piotr przedłużył umowę  do 2010 roku włącznie! Tym samym jubileusz 20-lecia starów na żużlu będzie obchodził w barwach macierzystego klubu.- Już od jakiegoś czasu rozmawialiśmy z prezesem na ten temat. Były to jednak luźne rozmowy i plany.  Teraz jednak przeszliśmy od rozmów do konkretów i szybko doszliśmy do porozumienia. Ja chciałbym jeździć w Zielonej Górze do końca swojej kariery i czuję, że te dwa ostatnie sezony nie były takie, jakich wszyscy oczekiwaliśmy. Wciąż mam coś do uwodnienia i sobie, i innym. Gdzie mam to zrobić jak nie w macierzystym klubie? Wierzę, że stać mnie jeszcze na dobrą jazdę i chcę to udowodnić już w przyszłym sezonie. To przedłużenie kontraktu da mi stabilizację - powiedział PePe.

Z takim mocnym „postanowieniem poprawy” w przyszłym sezonie w nowy, 2009 rok wkroczył PePe. Czas pokaże czy ambitne założenia uda się zrealizować. Wszyscy fani mocno ściskają kciuki, a by rok 2009 był rokiem Piotra Protasiewicza!